Untitled Document
Sperlonga - czas rekordów
|
Połowa października, Tatry piękne, ale opuszczamy
je na chwilę, żeby zmierzyć się z egzotycznym wyzwaniem. Nasz cel to sportowe
wspinanie w nadmorskiej grocie w okolicach Neapolu. Zespół tworzą: Zdzisiek
Kiszela, Tomek Achtelik, Filip Babicz i ja. Wyjeżdżamy wieczorem. Na dobry
początek falstart - Tomek pomylił paszporty, co odkrywa dopiero na granicy
w Chochołowie. Jeszcze nie wyjechaliśmy, a już wracamy... Ale nie psuje
to nastroju w zespole. Wręcz przeciwnie. Aż do Rzymu towarzyszą nam chmury,
mgły i zimno. Potem robi się pięknie. Prowadzą Zdzisiek i Tomek na zmianę.
Są świetni - 1665 km pokonujemy szybko i bez najmniejszych komplikacji.
( Sperlonga - nieduże miasteczko 120 km na południe od stolicy Włoch. Byłam
tu na początku maja. Ciepło na duszy. Na ciele też, wreszcie. Zatrzymujemy
się obok kościoła. Ja i Filip idziemy rzucić okiem na panoramę. Piękny to
widok. Morze Tyrreńskie i strome zbocza linii brzegowej z konturem znaczonym
żółtym piaskiem plaży. Gdy rozkoszujemy się lokalną egzotyką, podchodzi
do nas stara kobieta. Budzi pozytywne uczucia, ale niedobrze się na nią
patrzy - większa część jej nosa nie istnieje, tylko kawałki kości i świeże
rany. Staram się być serdeczna, wiem, że powinnam, choć ten kontakt to raczej
traumatyczne doświadczenie. Rozmawiamy w języku migowym. Po dłuższej chwili
Filip ucina dialog - Powinniśmy stąd iść. Jestem mu wdzięczna za tę stanowczość.
Jej prawdziwy powód poznaję, gdy wracamy do samochodu. Kobieta była trędowata.
W swej naiwności sądziłam, że w dzisiejszych czasach z trądem można się
zetknąć co najwyżej na kartach książek. Ten dialog mógł się źle skończyć.
( Trafić do Groty Areonauta, naszego miejsca przeznaczenia, nie jest łatwo.
Droga łącząca dwa nadmorskie miasteczka - Sperlongę i Gaetę biegnie malowniczo
wzdłuż wybrzeża, około stu metrów powyżej poziomu plaży. Mniej więcej w
połowie drogi jest kilka identycznych miejsc parkingowych - zatoczek. Trzeba
odnaleźć tę właściwą. Potem jeszcze 267 stromych schodków w dół i... rozgrzany,
skrzypiący piasek. Grota znajduje się nieomal nad samym morzem, odgrodzona
od niego 30-metrowej szerokości plażą i ukryta za wysoką wydmą. My z Filipem
postanawiamy nocować tutaj, reszta będzie mieszkać "po ludzku" - w prywatnych
kwaterach 2,5 km stąd. Zazwyczaj grota kojarzy się z czymś ciemnym, zimnym
i strasznym. Ale nie ta. Otwarta w kierunku morza, z przestronnym wnętrzem
i sufitem przypominającym sklepienie katedry, z bogactwem nacieków tworzących
fantastyczną płaskorzeźbę nastraja optymizmem. Słońce zagląda tu przez cały
dzień, oświetlając coraz to inne partie. Światło księżyca odwiedza grotę
nocną porą.... I ten spokój. Tłumy wspinaczy pojawią się tu dopiero w weekend.
Po zimnym wrześniu tatrzańskim to jak objawienie. Palmy, kaktusy, ciepły
piasek i wspinanie. ( Ale nie przyjechaliśmy tu tylko na wypoczynek. Wszyscy
chcemy wspinać się głównie w stylu OS - "bez znajomości". Wszyscy oprócz
Filipa. Jego cel jest jasno określony - "Invidia" 8b+ (VI.6+, X+). Z informacji,
które posiadamy, wynika, że to najtrudniejsza droga rejonu. Choć jest bardzo
znana, zrobiło ją jak dotąd tylko dwóch Polaków. Filip jest w świetnej formie,
dzień przed wyjazdem obronił tytuł Mistrza Polski Juniorów. Jednak takie
trudności to ciężka praca - fizyczna i mentalna. Pierwszy etap polega na
poznaniu całej drogi, zapamiętaniu poszczególnych chwytów, stopni i ustawień.
A potem próby, próby, próby... Tych prób można wykonać dziennie ograniczoną
liczbę. Każda wymaga olbrzymiego nakładu sił i wiąże się z psychicznym obciążeniem.
Po każdej trzeba odpoczywać. A czasu mało, za tydzień wyjeżdżamy... Prosto
z marszu, po całonocnej podróży Tomek podwyższa swój dotychczasowy rekord
i robi "Placatti" 7b (VI.4,VIII+/IX-) OS. Filip "na rozgrzewkę" prowadzi
7b OS i dwie 7c (VI.4+/5, IX) OS. To dobry omen. ( Następnego dnia, w środę,
przychodzi czas na pierwszy kontakt Filipa z "Invidią". Po kilku godzinach
okazuje się, że są pewne problemy, sekwencja ruchów w najtrudniejszym miejscu
stwarza barierę trudną do pokonania. Sprawę rozwiązuje satelitarna łączność.
Filip wysyła sms do Grześka Grochala, który uporał się z "Invidią" jakiś
czas temu i w ten magiczny sposób dowiaduje się, jaki "patent" pozwala pokonać
kluczowe trudności. W wersji sms-owej brzmi on jak żart z grawitacji. I
podobnie wygląda, co podziwiamy następnego dnia. Grunt, że działa. Szanse
na poprowadzenie drogi rosną. ( Dzień odpoczynku, taka jest strategia wspinaczkowa.
Mamy jechać do Neapolu, żeby wyjść na Wezuwiusz, ale w ostatniej chwili
plany się zmieniają. Jedziemy do Gaety. Typowe miasteczko włoskiego (przed)południa,
malownicze i zapyziałe, położone na wzgórzu schodzącym prosto do morza.
Baza NATO. Uwagę przyciąga duży okręt wojenny, zgrabnie wkomponowany w krajobraz.
Za niewielkie pieniądze wynajmujemy łódkę i pana, który nas "wozi" po okolicy.
Wypływamy z zatoki i zapiera nam dech. Monolityczne klify sięgają 200 metrów
wysokości. I tu można się wspinać. ( Sobota, koncentracja Filipa na celu
przywodzi na myśl medytacje himalajskich mistrzów. Jego zaawansowane próby
na "Invidii" odbywają się w atmosferze spektaklu, w którym uczestniczy cały
nasz zespół. Po trzeciej, nieudanej, niestety, tracimy trochę wiarę, że
to będzie TEN dzień. A może tylko ja tracę? Już 17.00. Za chwilę czwarta,
ostatnia dzisiaj próba. Filip chyba jest zmęczony. W nas nie ma już tego
dreszczyku oczekiwania na coś wielkiego. Raczej lekkie znużenie ciągłym
napięciem. Ale wspieramy duchem i trzymamy kciuki. Filip zaczyna. Trening
czyni mistrza - widać to wyraźnie. Automatyzm i pewność działania. Precyzja.
W połowie dachu po każdym jego ruchu moje oczy otwierają się coraz szerzej.
Ale przeczucia milczą. Jeszcze nie dociera do mnie, że to TA PRÓBA. Dopiero
gdy Filip zjeżdża szczęśliwy na ziemię, zaczynam rozumieć, że... stało się!
Zrobił! "Invidia" 8b+ pokonana! Wszyscy się cieszymy. Taki sukces. ( Niedziela.
Od rana inwazja Włochów. Oblężenie na wszystkich drogach. W takich warunkach
nie chce się wspinać. Mija południe. Przyjechał Fabrizio, którego poznałam
tu w maju. Rozmawiamy o wyczynie Filipa. Z relacji Fabrizio wynika, że Filip
jest siódmą osobą (w tym trzecim Polakiem), która może pochwalić się poprowadzeniem
tej linii! Ale to nie koniec rewelacji. Okazuje się, że "Invidia" wcale
nie jest tu najtrudniejsza. Fabrizio pokazuje 8c i zaczyna mówić o projekcie
nowej drogi biegnącej początkowo wspólnie z "Invidią", a potem równolegle
do niej. Filip, który sprawiał wrażenie zmęczonego, ożywia się natychmiast
i pyta, czy może spróbować. Nie ma problemu - projekt jest otwarty. Po dwóch
próbach, które kończą się po zmroku, Filip nie ma wątpliwości - droga będzie
trudniejsza od "Invidii". A więc 8c (VI.7, XI-)! ( Zaczyna się czas cudów.
Jest poniedziałek, jutro wyjeżdżamy. Zdzisiek robi swój najtrudniejszy on-sight
"Jo, manifesto" 7a (VI.3, VIII) OS, ja wyrównuję swój "Vitale I" 6c (VI.2,
VII+) OS. Filip i Tomek odpoczywają. Czujemy powagę sytuacji. Jeśli Filip
poprowadzi projekt, będzie to kumulacja rekordów: jego życiowy rekord trudności
i pierwsza tak trudna nowa droga poprowadzona przez Polaka na zachodzie.
Byłby trzecim Polakiem, który ma na koncie 8c. Ale zrobienie projektu w
tak krótkim czasie wydaje się być niemożliwe... ( Dzień wyjazdu. Tomek już
drugi raz podczas tego pobytu poprawia swój rekord - robi "Cave cannan"
7c (VI.4+/5,IX ) OS. Zdzisiek zbiera ostatnie trofea on-sight-owe, w sumie
skompletuje ich 15. Filip zaczyna próby na projekcie. Musi się spieszyć.
To wyzwanie najwyższych lotów. Racjonalnie rzecz ujmując szanse są znikome.
Ale wiara czyni cuda. Jest 17.00. Trzy dni wcześniej, dokładnie o tej porze
poprowadzenie "Invidii" stało się faktem. Teraz projekt. Piąta próba. Wszyscy
czekamy. Napięcie duże, grota jakby naładowana energią. Dziwne, akurat teraz
schodzą się ludzie. Idealnie - Filip lubi "publikę", to doda mu skrzydeł.
Zaczyna się show. Nawet słońce wydaje się mu sprzyjać, jego szczupła postać
wygląda jak oświetlona światłami jupiterów. Gdy Filip dochodzi do miejsca,
w którym spadał wcześniej i przechodzi je, czujemy nadzwyczajność chwili.
Mam wrażenie jedności, tak jakbyśmy wszyscy razem pomagali mu trzymać te
chwyty w poziomym dachu. Nie zwracam uwagi na to, że nie wpiął się do 4
ekspresów z rzędu i bardzo ryzykuje. Wiara, że dokończy drogę, że pokona
słabość ludzką, osiągnie granicę, za którą niemożliwe staje się faktem,
jest tak wielka, że nie pozostawia miejsca na lęk... Jest! Zrobił! Wzruszenie.
Nic nawet nie mogę powiedzieć. Czasu już naprawdę niewiele, a nie rozwiązana
jest jeszcze kwestia nazwy. Filip, jako zdobywca drogi, ma prawo do jej
nazwania. Decyduje się na łacinę. I znów w sukurs przychodzi satelita. Sms
z cennym tłumaczeniem dociera kilkanaście sekund przed 20.00. Biegniemy
po raz ostatni do Groty, by w świetle czołówki zostawić na skale, pod drogą,
nowy napis. "DEUS FORTITUDO". "Bóg mocą". Potem 267 schodków i do domu.
( - Miałem przyjemność uczestniczenia w nadzwyczajnym wydarzeniu sportowym
- powiedział Zdzisiek po powrocie do Zakopanego. - 8c Filipa w Sperlondze
to jeden z największych sukcesów zakopiańskich wspinaczy ostatnich lat.
Wspinałem się w różnych górach świata zimą i latem, i stwierdzam, że wspinaczka
skalna na takim poziomie to "esencja" wspinania. Iza Gronowska PS. Chcielibyśmy
podziękować Hurtowni Materiałów Budowlanych "KASARO" i prezesowi firmy "SCANDIA
COSMETIC" panu Zbigniewowi Dąbrowskiemu za wsparcie finansowe naszego wyjazdu.
|
<
|